Kenny McCormick Kenny McCormick
307
BLOG

Planeta dzieci

Kenny McCormick Kenny McCormick Technologie Obserwuj notkę 14

Jako dziecko obejrzałem film Barbarella. Dla dziecka PRLu było to przeżycie jedyne w swoim rodzaju, porównywalne np. z wyprawą do krainy Oz. Z jednej strony ferie barw, przygody, niesamowite postacie i maszyny, z drugiej strony strach wyłażący z każdego zakamarka.

[Niedawno obejrzałem ten film raz jeszcze... Nie polecam ;]

Ale najbardziej w tym filmie przeraził mnie pomysł świata rządzonego przez dzieci i ich krwiożerczych laleczek.

Ale jeśli się głęboko zastanowić, to czyż nie żyjemy w takim właśnie świecie dzieci? Wszystko z czym spotykamy się na codzień wydaje się być straszliwą tandetą, ludzie niczego nie wiedzą, niczego nie potrafią - najgorsze jest to, że nie rozumieją, że ważne jest myślenie. Żyjemy w świecie głupich pomysłów, głupich przepisów, głupich filozofii  - dokładnie takich jakie mogliby wymyśleć przedszkolacy swoim młodszym kolegom, gdyby dać im wolną rękę.

Najgorsze jest to, że ludzie mają zaufanie do tych kosmicznych bzdur, które zieją grozą na samą myśl o nich. Dajmy na to system leczenia ludzi, zwany mylnie "służbą zdrowia".

Przyznam, że od kilku lat pracuję w systemie lecznictwa, ale nie jako lekarz, czy osoba specjalnie wykształcona w celu funkcjonowania w tym systemie, ale jako ekonomista. Dano mi do ręki wszelkie dane które mógłbym chcieć i... I jestem przerażony. Lekarze to w 50-90% żałośni psychopaci skupieni na "trzepaniu kasy", 90% roboty za lekarzy wykonują kobiety znane potocznie jako "piguły". Jeśli nie masz szczęścia trafić na "normalnego" lekarza (znaczy takiego który rozumie że współczesna medycyna to kupa znachorskich metod, które czasem mogą sprawić, żeby człowiek poczuł się lepiej), to jedyne co Cię może uratować to właśnie piguła.

Nie za bardzo chcę wgryzać się w niuanse tego bagna, ale przedstawię przykład który doskonale zilustruje to o czym myslę.

 

Znam pewnego (emerytowanego już) chirurga, cieszącego się dużym szacunkiem - przez wiele lat był ordynatorem oddziału chirurgii w dużym szpitalu (obecnie 80-100 mln przychodu rocznego), przez pewien czas był również jego dyrektorem. Poza tym, prowadził bardzo zdrowy tryb życia - w wieku 60 lat z okładem uczestniczył w turniejach tenisowych często je wygrywając. Zdarzyła mu się w pewnym momencie kontuzja kolana, z którą (jako specjalista z 40letnim stażem), nie potrafił sobie poradzić.

Tutaj pojawia się element niespodzianki - znachorka. Znana jako "nastawiaczka kości". Zgodnie z prawem i ogólnie przyjętą opinią, jest ona niebezpiecznym elementem, który naraża zdrowie i życie obywateli swoimi znachorskimi praktykami. Na szczęście ma już koło 90-tki, więc niebawem usunie się w niebyt pozwalając ludziom żyć w szczęściu i zdrowiu.

Znachorka pomacała kolano, pomarudziła coś o chrząstkach i o uszkodzeniu sprzed kilkudziesięciu lat (bez USG, RTG, TK i innych cudów), czym zaskoczyła Pana Ordynatora, po czym wyjęła jakąś maść ziołową (na bazie mieszaniny tłuszczów zwierzęcych - z tego co wiem to końskiego, owczego i gęsiego), pozginała kolanko w różne strony, nasmarowała, obandażowała, poleciła nie przemęczać stawu przez kilka kolejnych tygodni i unikać tenisa przez pół roku. Od tego czasu Pan Ordynator całym swoim autorytetem przyznaje, że pani znachorka zna się lepiej na stawach niż jakakolwiek znana mu osoba, a świat chirurgów jest mu znany dosyć dobrze. Szkoda tylko, że pani znachorka ryzykuje wolność by "na lewo" naprawiać beznadziejne przypadki uszkodzeń stawów...

Ostatnio czytałem w gazetce szpitalnej, że mimo swoich 70 lat Pan Ordynator znowu święci sukcesy na korcie...

Tyle.

Na początku lipca bieżącego roku nastawiaczka kości zmarła.

Służba zdrowia może czuć się bezpieczniej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie